Jakoś nie Santo i nie Subito
To, że Biskup i Kardynał Karol Wojtyła jest człowiekiem wybitnym, nieprzeciętnym wiedziałem w Jego czasach nazwijmy je – krakowskich. Była to oczywiście już wiedza powszechna. To, że Ojciec Święty Jan Paweł II, działa i decyduje nie tylko pod wpływem sił człowieczych – jako osoba wierząca, wiedziałem. To było przekonanie, że jest owładnięty Duchem Świętym. To również nie było tylko moim osądem. Po Jego odejściu, pustce i innej już jakości życia w Kościele, a także po tym, gdy poznałem cuda przypisywane Janowi Pawłowi II–mu, nie tylko natychmiast po tym odejściu, ale i tym silniej dziś, mam pewność Jego Świętości.
Dla mnie te trzy etapy życia Ojca Świętego są jednością i to, czy jutro lub za lata zostanie formalnie ogłoszony świętym, ma jakby już tylko symboliczne właściwie znaczenie.
Nie sądzę też, by to odczucie było tylko moim udziałem.
Ludzie nie czekają – już się modlą za Jego wstawiennictwem i mam nadzieję, że coraz mniej będą pamiętali kremówki (zwłaszcza po tym, jak się organoleptycznie pozna co sprzedają pod mianem kremówek papieskich), a coraz to więcej będą myśleli o tym, co po sobie zostawił. Encykliki, nauczanie o rodzinie, druga homilia na Błoniach, wystąpienie w Sejmie itd. – to wszystko czym też pewnie, i nie jednemu, również w Kościele, się naraził mówiąc wyraźnie – A jest A, a B – jest B
Proces formalistyki – jakoś się przedłuża, choć i tak jest już na etapie, którego wielu by sobie chyba nie życzyło, a dla większości to wciąż za mało. Dlaczego tak myślę o nieżyczliwości w tej sprawie? Właśnie chcę pokazać to na jednym jedynym zdarzeniu, które w momencie gdy miało miejsce, mnie dosłownie sparaliżowało, wzbudziło wściekłość, chęć fizycznej reakcji, że nie zanotowałem i nie zapamiętałem pełnej faktografii – tak by z tego zdarzenia móc zrobić dokumentację. Było ono jednak faktem.
Było tak.
Jak pamiętamy Ojciec Święty odszedł w Święta Wielkiej Nocy – aż symbolicznie.
Tak jak i symboliczna był księga na Jego trumnie i działanie sił natury, które ją wertowały, dokładnie tak – jakby nikt nie był w stanie tego wyreżyserować.
Trwały wtedy jeszcze dyskusje w sprawie pochówku.
Wręcz postulowano – Kraków – Wawel lub Sanktuarium Miłosierdzia, a przynajmniej serce w Krakowie.
Decyzja zapada krótka i ponad tymi dywagacjami życzeniowymi – została podjęta w oczywistym kształcie – wszak był to człowiek Kościoła powszechnego, a nie tylko Polski
I właśnie - Święty Papież. .
Gdy jednak miało miejsce to zdarzenie, o którym chcę napisać – tuż po owych świętach – dyskusje jeszcze trwały.
Czekałem na przylot pierwszego po przerwie świątecznej samolotu linii Germanwings – z Niemiec. Czekałem na młodą osobę – uczącą się w Polsce, która miała przylecieć po przerwie świątecznej, a ja podjąłem się Jej odbioru. Czekałem w hollu budynku Dworca Lotniczego – im Jana Pawła II – dokładnie pod tablicą upamiętniającą nadanie imienia temu miejscu. Ludzie – jak zwykle - stali tłumnie, a więc stosunkowo blisko siebie, w grupkach lub samotnie – jak ja. Tuż obok mnie dwóch panów. Ze strzępów rozmowy dało się sądzić, że byli pracownikami jakiejś firmy - chyba budowlanej i oczekiwali na Kogoś, kogo mieli też odebrać. Jeden z nich był Polakiem i pełnił rolę tłumacza-przewodnika, figury pomocniczej – drugi był kimś ważniejszym w tej firmie – był Niemcem, lecz rozmawiali po polsku.
Z racji tej tablicy chyba i powszechności rozmów o odejściu Jana Pawła II – nagle – ten Niemiec wyrzucił z sobie i to w tonie pogardy, kpiny, poczucia swej wyższości człowieka Europy – ci Polacy to dziwny i prymitywny lud. Im się wydaje, że to był ktoś ważny, a te ich prymitywne zwyczaje – chętnie by rozszarpali wszelkie podroby tych ich wielkich. Jak wiem tak robili z większością swoich idoli. Głupi naród.
Pamiętam tylko – że zdobyłem się na jedną reakcję – podszedłem do tego pana, Polaka i powiedziałem; wytłumacz Pan temu gościowi, że wcale nie musi w Polsce rozbić interesów a jak czegoś nie rozumie, to nie oznacza, ze tego nie ma. Między nami mówiąc – to chyba taki oni mają swój świat – że i Państwa Podziemnego nie rozumieli i nie przyjmowali do wiadomości, że istniało. Nie tłumacz Mu więc Pan tych „podrobów”, tylko jeśli chce robić interesy i w ogóle – pracować w kraju o innej kulturze niż Jego, to we własnym interesie powinien się do ludzi tego kraju odnosić z szacunkiem, a nie pogardą.
A i to nie wiem czy potrzebnie powiedziałem. Jedyne co mnie tłumaczy to, to, że się zagotowałem.
Dyskusji dalszej oczywiście nie było, lecz jak jasny grom – pokazało mi to jak Jana Paweł II mógł być odbierany przez innych.
Dziś na ten przykład się powołuję, jako na wyjaśnienie, że wcale nie wszyscy są miłośnikami zwłaszcza nauczania Jana Pawła II, nie jednemu w czasie swego pontyfikatu musiał dopiec pokazaniem prawdy i muszą istnieć osoby, które wszystko gotowe są zrobić by tą kanonizację wręcz uniemożliwić.
Tu widzę jednak wyraźną wolę Papieża Benedykta XVI, która te głosy zatrzymuje i doceniam, a nawet mogę powiedzieć podziwiam, dalekowzroczność (opartą chyba o doskonałą znajomość działania mechanizmów Kurialnych) Kardynała Dziwisza.
On - wieczny sługa, pomocnik, organizator otoczenia, wykonawca poleceń, dostał w testamencie wyraźne polecenie – notatki osobiste - spalić. I nie posłuchał! Zawsze posłuszny – sprzeciwił się czynem!
Nie wyobrażam sobie, by Ojciec Święty myślał o sobie w kategoriach świętości – tej normatywnej. Wtedy – Prałat – Dziwisz, jednak wiedział z Kim miał do czynienia, wiedział że proces taki będzie, że spalenie notatek proces ten na starcie by uniemożliwiło – domniemywania i spekulacje – cóż tam było? Popatrzmy co spowodowała książka Pani Połtawskiej, która – jak się okazuje nie pokazuje przecież niczego takiego, co nie byłoby znane, a więc i nie miała w istocie wpływu na sprawę i to w etapach już zamkniętych!
A jednak – jaka burza?
Nie ma więc najmniejszej potrzeby zajmować się tym - kiedy ta beatyfikacja będzie i czy razem z kanonizacją – czy może i kanonizacja – odpływa „ad calendas grecas” czy nie.
Mnie to nie zajmuje. Zwracam się dziś do Niego – bo też i wtedy kiedy miałem taką potrzebę – a był w Krakowie – mówiłem sobie – cóż Mu będę głowę zawracał. Żałuję – ale i wiem, że i tak mnie wspomógł.
Dziwne? Nie – bo prawdziwe, moje odczucie wyniesione jako pewność po biegu spraw, o które wtedy mi chodziło.
Proponuję zawierzyć Duchowi Świętemu – a nie zajmować się w sumie małością ludzi blokujących (jeśli tacy są) rzeczy administracyjnie. Mnie to nie przeszkadza.
fsd
Kraków 27.02.2010
|