Rzym, poniedziałek, 18 X 2010 r.
Bazylika św. Piotra i grób Jana Pawła II
Różowym świtem ruszamy z hotelu Archimede w stronę dworca Termini. Mijamy uliczkę pełną zaparkowanych skuterów. W poniedziałkowy poranek Rzym budzi się do codzienności, zamiatacze ulic kończą swą robotę, ustępując pola straganiarzom, rozkładającym swe skarby – plastikowe buty, parasolki, portfele i podróbki toreb wielkich projektantów. Na Piazza del Cinquecento wsiadamy w autobus 40, który wiezie nas diretto do Watykanu. Podążamy ozdobioną palmami Via della Conciliazione w stronę Piazza di San Pietro, przed nami powoli wyłania się z cienia oświetlona promieniami wschodzącego słońca Bazylika św. Piotra.
Jeszcze nie ma tłumów, kolejka do wejścia jest na razie w miarę krótka. Spieszymy się na mszę, którą ksiądz Piotr ma odprawić o godz. 8 rano (czy to On wymyślił tę godzinę?;). Wchodzimy do bazyliki, jest prawie pusta, a przez to jeszcze bardziej przestrzenna i dostojna – 186 m długości robi wrażenie. Wszystko tu monumentalne, człowiek czuje się mały wobec ogromu świątyni, symbolizującego potęgę wiary i Kościoła, który przetrwał burzliwe czasy prześladowań pierwszych chrześcijan i wszystkie zawieruchy dziejów. W głębi pod wspaniałym rzeźbionym baldachimem ołtarz – prosta marmurowa płyta pochodząca z Forum Nerwy, ułożona tu za pontyfikatu Klemensa VIII (1592-1605) nad confessio – kryptą, w której według przekazów pochowany jest św. Piotr. Baldachim z pozłacanego brązu, wsparty na spiralnych, 20-metrowych kolumnach, został zaprojektowany przez maestro Berniniego w XVII wieku.
Za ołtarzem schodzimy wąskimi schodami do Grot Watykańskich. W korytarzach i wnękach powiew historii – to tu pochowani są papieże, szczególnie zasłużeni dla Kościoła. To tu właśnie znajduje się grób św. Piotra – cel rzeszy pielgrzymów z całego świata, a nieopodal, od 2005 roku – skromny grób Jana Pawła II – główny cel pielgrzymki Grupy Santo Subito. Przypominają się Jego słowa zapisane w testamencie: Nie pozostawiam po sobie własności, którą należałoby zadysponować. Rzeczy codziennego użytku, którymi się posługiwałem, proszę rozdać wedle uznania (…) Co do pogrzebu, powtarzam te same dyspozycje, jakie wydał Ojciec Święty Paweł VI. Grób w ziemi, bez sarkofagu. Mijamy to święte miejsce w milczeniu; wbrew obawom nie ma kłębiących się tłumów, można uklęknąć, choć nie na długo, bo czujna ochrona przegania zatrzymujących się. Nie wiedzą o nas nic. Nie wiedzą, że Jego ścieżki, którymi podążamy, prowadziły nas przez pięć długich lat do Tego Miejsca…
Mszę świętą ks. Piotr Presner odprawia w Kaplicy Węgierskiej, pw. Matki Boskiej Wielkiej Pani Węgier. Początkowo przemyka przez głowę myśl – czemu nie w Kaplicy Polskiej z obrazem Czarnej Madonny, ale natychmiast chwila refleksji: wszak Polak – Węgier dwa bratanki, wspólnych mieliśmy królów i świętych; i nagle z tamtej kaplicy dochodzi odgłos śpiewanej po polsku „Barki”: – Pan kiedyś stanął na brzegu… Niesamowite wrażenie jedności. Ta Msza, w bezpośredniej bliskości grobu Papieża Jana Pawła II jest niezwykła. Wyciszeni, zadumani, uczestniczymy z pokorą, niektórym łzy kapią mimo woli. Schola śpiewa piosenki ze swej pierwszej płyty, dedykowanej Janowi Pawłowi II.
Jakże dogłębne, jakże profetyczne są teksty Andrzeja Wróblewskiego: – Po watykańskich niesie się ścianach głośne wołanie: Santo subito! Santo subito”. Po mszy wychodzimy z kaplicy, ponownie nawiedzając grób naszego Wielkiego Rodaka. Tym razem otacza go spory tłum, młodzież z jakiejś wycieczki fotografuje grób nie zważając na zakazy; za barierkę wpuszczono delegację szczęśliwców – kilku księży modli się klęcząc tuż przy grobie. Mogą dotknąć marmurowej białej płyty nagrobnej. Nas ochrona przegania. Chciałoby się przystanąć na dłużej, po to tu jechaliśmy pięć długich lat. Trudno, kimże ja jestem przed Twym obliczem – cisną się na usta słowa poety Tuwima – prochem i niczem… Więc trzeba iść dalej, nie ustawać w tym marszu, przełknąć żal, że nie wolno, że już napatrzyliśmy się, i iść, w życie, do przodu, jeszcze tyle do zobaczenia, tyle do zrobienia, te krótkie chwile tu spędzone dodadzą nam sił na wiele następnych dni.
I jak tu teraz zwiedzać bazylikę, kiedy – zda się – nic innego nie jest już godne oglądania? Jednak emocje powoli opadają. Wychodząc z krypt, mijamy słynny posąg św. Piotra (wg archeologów – filozofa z III wieku, wg historyków sztuki autorem rzeźby jest Arnoldo di Cambio), którego niesforni turyści uwielbiają łapać za prawą stopę lub ją całować, a inni ich fotografują (oczywiście i ja także). O tempora, o mores… Oddalamy się też od tronu pierwszego apostoła, jest to rzeźba oczywiście projektu Berniniego, z 1665 roku, przedstawia gołębicę – symbol Ducha św,. unoszącą się wśród promieni słonecznych, oświetla ją okno apsydy. Zwiedzamy świątynię z naszą przewodniczką. Przy głównym wejściu zatrzymują nas zamurowane Drzwi Święte, otwierane tylko w Roku Świętym. Podziwiamy chronioną przez kuloodporną szybę Pietę dłuta Michała Anioła z 1499 roku, a potem inne zabytki, zdobiące bazylikę, posągi świętych i ich relikwie, a nawet zakonserwowane szczątki doczesne. Czas goni jednak, trzeba się uwijać, bo o godz. 10.30 uroczysta Msza św. dziękczynna za z udziałem ponad 150 księży i najznamienitszych przedstawicieli polskiego episkopatu: Rozdzielamy się: część osób będzie uczestniczyć w tej mszy, a inni dokończą zwiedzanie bazyliki. Już widać kardynała Stanisława Dziwisza, podążającego do nawy głównej, już słychać jego charakterystyczny głos. Polski chór zaczyna Gaude Mater Polonia, czuję się jak w Krakowie, Wadowicach, Rzymie. Uniwersum. Jeden święty, powszechny, apostolski Kościół...
Podziwiamy wnętrza kaplicy Najświętszego Sakramentu, dochodzimy do transeptu, liczącego 137,5 m długości. Nad jego przecięciem z nawą główną znajduje się wielka kopuła Michała Anioła, zdobiona mozaikami, widać napis Tu es Petrus. Wracamy drugą nawą boczną, na koniec akcent polski – nagrobek Marii Klementyny Sobieskiej, wnuczki sławnego króla Jana III. W posadzce widzimy mozaikę z herbem Jana Pawła II. Po nas fotografują ją wycieczki japońskie. Lansujemy nowy trend …
Po wyjściu z bazyliki małe zakupy w pobliskim sklepie z dewocjonaliami (przy placu pełno tu podobnych; w ofercie ciągle różańce i kalendarze z wizerunkiem Jana Pawła II), potem espresso za 3 euro w Caffe San Pietro. No cóż, jak się chce pić kawkę przy reprezentacyjnej ulicy Watykanu, to i zapłacić trzeba odpowiednio (ceny espresso w małych barach rzymskich wahają się od 0,8 do 1,5 euro). Idziemy dalej. I nagle trach, chwila nieuwagi i – skręcona noga, bo krawężniki mają w Rzymie wysokie… Mój staw skokowy ratują: doktor Maciej – błyskawicznie załatwia lód z pobliskiej kawiarni, doktor Paulina fachowo opatruje kostkę bandażem, farmaceuta Zbyszek aplikuje porcję diclofenaku, doświadczony ortopeda Ela pożycza swoją laskę, Gosia dźwiga plecak – i można dalej zwiedzać Rzym – zwłaszcza, że będzie to wycieczka śladami Berniniego. Dobrze mieć przyjaciół.
Zamek św. Anioła
Dochodzimy do bulwaru ciągnącego się wzdłuż prawego brzegu Tybru. Mijamy Zamek św. Anioła – urokliwą budowlę imponującą rozmiarem. Budowę tego mauzoleum rozpoczął cesarz rzymski Hadrian w 135 r. Pochowano w nim cesarzy Antonina Piusa, Marka Aureliusza, Septymiusza Sewera i Karakallę. W średniowieczu zamek był cytadelą i więzieniem. Obecna nazwa wiąże się z legendą, według której w 590 r. podczas zarazy dziesiątkującej mieszkańców Rzymu papież Grzegorz I Wielki ogłosił pokutną procesję z Lateranu na Watykan. Wtedy nad budowlą ukazał się Archanioł Michał, chowający ognisty miecz na znak końca zarazy. W zamku mieściła się biblioteka papieska, tajne archiwum i skarbiec, przeniesiono je w XIX w. do Watykanu, z którym był połączony podziemnym tunelem. Wzdłuż Tybru pod baldachimami platanów kwitnie handel; rozstawione stragany z rycinami, kalendarzami i fotosami gwiazd kina włoskiego cieszą oko. Widać też, że Włochom nieobce są resentymenty faszystowskie, można sobie np. nabyć portret duce Mussoliniego. Albo plakat z Audrey Hepburn z filmu „Rzymskie wakacje”, co kto lubi. W oddali wesoła karuzela z konikami czeka na dzieciaki. Dzielnie odmawiam ciemnoskórym sprzedawcom kupna „prawdziwej” torebki (vera Prada).
Piazza Navona
Przechodzimy mostem na drugą stronę Tybru. Zmierzamy w stronę Piazza Navona – malowniczego barokowego placu (usytuowanego na miejscu dawnego stadionu Domicjana, stąd podłużny kształt). To tam odbywały się miejskie jarmarki i papieskie uroczystości. Nadal plac i jego okolice tętnią miejskim gwarem. Sprzedawcy oferują najlepsze pieczone na węglu kasztany, rysownicy szkicują na poczekaniu portrety, malarze sprzedają veduty olejne, a restauracje kuszą klientów specjałami kuchni rzymskiej. Typowe antipasti to carciofi alla giudia (karczochy po żydowsku) albo fiori di zuccha (kwiaty cukinii w cieście). Primo piatto – spaghetti alla carbonara, secondo – na przykład saltimbocca alla romana – plastry cielęciny z szynką parmeńską i liściem szałwii. Trippa alla romana – dla amatorów flaków, lub coda alla vaccinara dla koneserów ogonów wołowych po rzeźnicku. Ale my jesteśmy odporni na pokusy; tych specjalności spróbujemy na Zatybrzu podczas nocnej wycieczki z ks. Bartkiem, a teraz skupmy się na barokowych fontannach mistrza Berniniego…
Na środku placu Navona na wprost kościoła Sant’Agnese in Agone (budowanego przez Rainaldich i Borrominiego, 1653-57) wznosi się Fontana dei Quattro Fiumi (Czterech Rzek) z 1651 r., zamówiona u Berniniego przez papieża Innocentego X chcącego upiększyć plac, przy którym stał jego pałac (Palazzo Pamphilj). Antyczny obelisk z czasów Domicjana Innocenty kazał tu przewieźć z via Apia. Wokół niego Bernini ustawił marmurowe rzeźby egzotycznych roślin, dzikich zwierząt i umięśnionych mężczyzn w dynamicznych pozach – alegorie rzek, a zarazem czterech stron świata: Dunaj symbolizuje Europę, Nil – Afrykę, Ganges – Azję, a Rio de La Plata – Amerykę. Pamiątkowa fotografia na tle najbardziej obleganej fontanny na tym placu i ruszamy dalej. Fontanna Maura powstała pod koniec XVI wieku, a w 1653 r. odnowił ją na zlecenie Innocentego Bernini (a właściwie jego uczniowie), dodając centralną postać Maura walczącego z delfinem (niektóre niepoprawne politycznie przewodniki podają, że to Murzyn, inne, że Etiopczyk). Jeszcze tylko fontanna Neptuna po północnej stronie placu (jej basen zbudował Francesco della Porta, figury Neptuna i nereid dodano w XIX wieku), i ruszamy dalej. Mijając Piazza della Minerwa trudno nie zatrzymać się przy obelisku stojącym na grzbiecie marmurowego uroczego słonia, wykonanym według pomysłu Berniniego przez jego ucznia Ercole Ferrata (1667).
Panteon
I tu niemiła oku fotografa niespodzianka – albowiem ten najdoskonalszy przykład rzymskiej architektury został do połowy opasany paskudnymi rusztowaniami. Cóż, zabytki wymagają remontów, a zwłaszcza te antyczne. Pierwotnie była to świątynia wszystkich bogów, powstała za Marka Agryppy w 27 r. p.n.e. Po pożarze została zrekonstruowana w roku 80 przez Domicjana, później zbudowana na nowo przez Hadriana. W kościół chrześcijański ad martyres przekształcił Panteon papież Bonifacy IV. Panteon, mimo rusztowań zachwyca idealnymi proporcjami. Rotunda przykryta jest kasetonową kopułą i ma średnicę równą wysokości (43,3 m), portyk z granitowymi kolumnami zbudowano na fundamentach świątyni Agryppy. Światło dostaje się do środka przez okulus w kopule o średnicy 9 m, ściany mają 6 m grubości. W Panteonie w 1520 r. pochowano Rafaela, jego prochy spoczęły pod figurą Madonny Lorenzetta. Żal mi jego ukochanej, której z powodów obyczajowych nie dopuszczono do udziału w pogrzebie. W Muzeach Watykańskich obejrzymy jego Stanze.
Fontana di Trevi
Należy do najciekawszych zabytków barokowego Rzymu. Znajduje się w dzielnicy Kwirynał. Małymi uliczkami należy kierować się w stronę narastającego z każdym krokiem szumu wody i gwaru, a gdy hałas staje się coraz dokuczliwszy, mamy pewność – jesteśmy na niewielkim Piazza di Trevi przed najsłynniejszą fontanną świata. Tu chcą być wszyscy odwiedzający Wieczne Miasto. Jest to mostra, czyli wielka fontanna kończąca ujście akweduktu antycznego Acqua Virgo. Sama fontanna, przypominająca dekorację teatralną została ukończona w 1762 roku. Jest wkomponowana w ścianę Palazzo Poli, wysoka na 26 m i szeroka na 20 m. Centralna rzeźba dłuta Pietra Bracciego – ocean – jest ciągnięta przez koniki morskie na wozie w kształcie muszli. Reliefy przedstawiają dziewicę wskazującą żołnierzom źródło wody oraz Marka Agryppę zatwierdzającego budowę akweduktu. Całość jest dziełem Nicoli Salviego (a więc uwaga – barok to nie tylko Bernini…). Tradycją jest wrzucanie do fontanny monety, co gwarantuje powrót do Rzymu. Podobno dziennie wpada tam ok. 500 euro i wyławiane jest przez służby miejskie, konkurujące z okolicznymi mieszkańcami. Część tego utargu śmiało można wydać na lody w pobliskich gelateriach, które z sezonu na sezon wymyślają nowe smaki. Romantyczne miejsce (ale chyba jedynie poźną nocą) bywało często filmowane. Przypomina się tu słynna scena kąpieli Anity Ekberg z „Dolce vita” Felliniego. To było życie…
Schody Hiszpańskie
Jeden z toposów Rzymu. Reprezentacyjne, monumentalne schody przy Piazza di Spagna, nazwanym tak z powodu sąsiedztwa z ambasadą hiszpańską, zostały wykonane w latach 1723-26 przez Francesco de Sanctis dla Innocentego XIII. Wiosną i latem kwitną przy nich kolorowe krzewy azalii i oleandrów. Zawsze pełno tam siedzących na stopniach ludzi. W październiku także. Gwar, tumult, pełno śmieci. U dołu schodów Fontana della Barcaccia w formie łodzi, zaprojektowana przez ojca Berniniego – Piera. U szczytu schodów kościół Trinita dei Monti, ufundowany przez króla Francji Karola VIII. Z góry rozpościera się piękny widok na Rzym.
Spotkanie z ks. Sławomirem Oderem
Instytut Polski w Rzymie ma siedzibę w Palazzo Blumenstihl przy via Vittoria Colonna 1 niedaleko Tybru. To tu o godz. 16.30 mamy spotkanie z postulatorem procesu Jana Pawła II ks. Sławomirem Oderem. Wchodzimy przez wysoką bramę do pięknej klatki schodowej z kutymi poręczami i żółtymi ścianami zdobionymi freskami. Instytut mieści się na drugim piętrze. W środku wystawa fotograficzna poświęcona pałacowi Blumenstihl, odrestaurowanemu po trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Rzym kilka lat temu.
Witamy się z gospodarzami Instytutu i naszym gościem. Pierwsze wrażenie: taki młody, może to asystent? Już sama nazwa „postulator” budzi pewną grozę, szacunek i nakazuje od razu przyklęknąć do całowania w pierścień. A przed nami młodo wyglądający, szczupły mężczyzna w koloratce, okularach na nosie, budzący sympatię uśmiechem i otwartością. Więc nie taki diabeł straszny ten postulator…
Ks. Sławomir Oder przedstawił nam przebieg procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. – Są trzy etapy pracy postulatora – opowiadał – pierwszy to okres intensywnej pracy przy gromadzeniu materiałów dokumentujących świętość kandydata, przygotowanie positio czyli dokumentu stanowiącego syntezę, podstawę pracy teologów, kardynałów, biskupów do oceny heroiczności cnót. I jest też trzeci etap – to bycie niejako „twarzą” czyli rzecznikiem procesu beatyfikacyjnego, informowanie o jego przebiegu. Pierwsze dwa etapy mamy już za sobą. 19 grudnia 2009 r. Ojciec Święty Benedykt XVI zatwierdził dekret o heroiczności cnót Jana Pawła II.
I jest jeszcze trzeci ostatni etap tej pracy – czyli stwierdzenie cudu. Proces beatyfikacyjny opiera się na trzech głosach. Pierwszy to głos Ludu Bożego, czyli wiernych (vox populi). Święty, święty, święty – wołano podczas pogrzebu papieża na placu św. Piotra. Jest to przekonanie dzielone przez ludzi współczesnych, którzy uznali, że odeszła osoba święta. To jest zasadnicza przesłanka. Zwykle proces taki może się rozpocząć pięć lat po śmierci, osoby, którą uważa się za świętą. Papież Benedykt XVI zaraz po rozpoczęciu swego pontyfikatu zdecydował się na udzielenie dyspensy i już 13 maja 2005 r. zezwolił na rozpoczęcie procesu. Z całą pewnością było to związane z faktem, że Jan Paweł II już za życia uważany był za świętego. Dni jego odejścia do Domu Ojca, a potem pogrzebu, widziało tutaj w Rzymie zgromadzenie ludzkie, którego nie znamy z historii. Cały świat zjechał tutaj. A więc to przekonanie o świętości Jana Pawła II było elementem determinującym (choć niejedynym) decyzję papieża Benedykta XVI o rozpoczęciu procesu. Przez 25 lat Józef Ratzinger był najbliższym współpracownikiem Jana Pawła II, stąd codzienne obcowanie z Nim dało mu przekonanie o wyjątkowości Jego Osoby. Pamiętamy homilię, którą jako kardynał kamerling wygłosił podczas pogrzebu: „Możemy być pewni, że nasz ukochany Papież stoi teraz w oknie domu Ojca, patrzy na nas i nam błogosławi”.
Drugim głosem, w który trzeba się wsłuchiwać, to głos Kościoła instytucjonalnego – teologów, biskupów i kardynałów. Proces odbywa się w dwóch etapach: diecezjalnym i rzymskim, w którym przygotowywane jest positio. Kongres. Tu jest moment wyrobienia sobie przez Kościół instytucjonalny pewności moralnej, że ten głos ludu jest prawdziwy.
Trzeci głos to głos samego Boga – czyli cud potwierdzający świętość. W kościele znamy obecnie dwa rodzaje procesu – do uznania świętości można dojść drogą męczeństwa albo drogą heroiczności cnót. Przy męczeństwie tradycja Kościoła nie wymaga cudu. Sam fakt oddania życia za Chrystusa jest dowodem świętości.
– Zasadniczą trudność podczas procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II stwarzała niezwykła presja mediów, które stały mi ciągle za plecami – opowiadał ks. Oder. Dziennikarze z wielu mediów pytali: kiedy? kiedy? kiedy? Jednak proces nie może być realizowany pod dyktando opinii. Krzyk w mediach bardzo wstrzymywał postęp prac. Obecnie oczekujemy na zakończenie badań nad sprawą, zgłoszoną do kongregacji o stwierdzenie cudu. Chodzi o uzdrowienie z choroby Parkinsona francuskiej zakonnicy. Kościół jest bardzo ostrożny w tego typu sprawach.: do badań zaproszono najlepszych specjalistów w tej dziedzinie, trzeba było dostarczyć dokumentację, pogłębić niektóre aspekty, poddać dodatkowym badaniom. Eksperci nad tą sprawą dyskutują, zastanawiają się – badają ją bardzo skrupulatnie. Choć wszystko wydaje się być na dobrej drodze, wynik dochodzenia nie jest przesądzony. Może się okazać, że z punktu widzenia medycznego są pewne elementy, których brakuje dla stwierdzenia, że cud miał miejsce. Jeżeli tak by się stało, trzeba będzie poszukać innej sprawy – zakończył relacjonowanie postępu procesu beatyfikacyjnego postulator ks. Sławomir Oder.
Galeria zdjęć
Film
|